Nie ma co się czarować- ,,Imię Róży” to dzieło z najwyższej półki, choć nie ukrywam, że po
przeczytaniu książki Umberto Eco, na podstawie której powstał film, jakoś po nim spodziewałam się
więcej powiązań z książką.
Nie zmienia to faktu, iż jestem pod ogromnym wrażeniem tego, z jaką gracją twórcy filmu wybrnęli z
ukazania na ekranie zawiłości książki.
Niestety, także i uproszczenie treści pierwotnej, którą do dyspozycji miał reżyser, ma swoje wady.
W filmie zabrakło teologicznych rozpraw, które targają bohaterami jak i czytelnikiem podczas uczty,
którą jest lektura tego dzieła. W porównaniu z książką filmowi brakuje drugiego dna. Dla widza
śledztwo jest wiodącym przedmiotem filmu, natomiast w przypadku książki im dalej w las, tym
bardziej kryminalny wątek schodzi na dalszy plan.
Rozumiem jednak, iż upchać taki ogrom treści w dwugodzinnym filmie jest sztuką, dlatego proszę mi
wybaczyć moje widzimisię i krytykę : ).
Jednak osobom, które film zaintrygował i bardzo mocno zaciekawił polecam przeczytać książkę, bo
mimo tego że film jest godną ekranizacją, to mimo wszystko jest jedynie namiastką geniuszu
towarzyszącego czytelnikowi na każdej stronicy ,,Imienia Róży”.
Co jest ogromnym plusem- bezbłędny klimat filmu. Z ekranu wręcz wyziera brud i majestatyczność
ery średniowiecza, a wspaniała muzyka stanowi doskonałe dopełnienie obrazu.
Nie można też nie wspomnieć o grze aktorskiej bijącej na głowę wszystko. Dawno nie oglądałam
filmu, w którym gra aktorska stanowiłaby sama w sobie taki majstersztyk.
Pamiętajmy więc o klasykach i oglądajmy filmy pokroju ,,Imienia Róży”.